Antonina Szyszko
Kochana Ciociu,
W styczniu minęło pięć lat odkąd odeszłaś.
To był wtorkowy wieczór. Zdany egzamin z antropologii, koniec sesji i początek ferii zimowych nastrajały optymistycznie. Siedziałam w akademiku i piłam przy stole herbatę. Nagle poczułam niepokój. Usiadłam na tapczanie i powiedziałam na głos: „Jakoś smutno mi się zrobiło”.
Na drugi dzień zadzwoniła mama: „Ciocia umarła”- powiedziała, a ja wybuchając płaczem, zapytałam: „ I co teraz będzie? Co będzie?”…
Nie wiedziałam, że będzie tak banalnie pusto, tak zwyczajnie nieobecnie. Że zostanie tylko zapach, a w przedpokoju gotowe do wyjścia palto. Że od tej pory nie będzie wspólnego picia kawy przy karpatce („Madzia, ona nie ma w ogóle kalorii” - mówiłaś), rozwiązywania krzyżówek i oglądania filmów. Nie będzie chodzenia na zakupy do Jonatana, siedzenia na ławce w sierpniowe wieczory i pieczenia pączków. Nie będzie opowieści o Żydach i Ukraińcach, z którymi połączyła Cię wojna, wypraw w przeszłą młodość ani mandoliny i wspólnego śpiewania pastorałek, których oprócz Ciebie nie znał nikt inny.
Nie wiedziałam, że tak mnie ubędzie, gdy Ciebie zabraknie…
Dziękuję za 25 lat, które mogłam spędzić w Twojej obecności. Bez Ciebie nie byłabym tym, kim jestem teraz.
„Pani Szyszkowa - to Pani jeszcze żyje?” miał Cię zapytać nieco zdziwiony znajomy we wczesnych latach dziewięćdziesiątych.
Tak, moja Ciocia Tosia żyje - w wierszach, w kręcących się pod powieką łzach, w historiach, którymi dzielimy się z Marcinem, pytając: „A pamiętasz…”, w kilku fotografiach, w usłyszanej melodii sprzed lat, w naszych snach i wspomnieniach… Mam nadzieję, że jest Ci tam dobrze…
Magda
P.S.* * *
Nie chcę
do nieba
filozofów,
moralistów,
mędrców.
Chcę do nieba,
w którym
z otwartymi
ramionami
czeka
na mnie
Ciocia.